Wpisz szukany wyraz lub frazę w celu odnalezienia artykułu na naszej stronie.


Powojenne wspomnienia cz. 2. c.d.
(Biuletyn Informacyjny Miasta i Gminy Sulechów, wrzesień 2007, nr 57, s. 8-9)

Przedstawiamy ciąg dalszy wspomnień Henryka Zandka, absolwenta dawnego Liceum Pedagogicznego w Sulechowie, zamieszkałego obecnie w Białymstoku.

Po latach przeniesiono szczątki zabitego( ucznia liceum Jerzego Dodzia) na cmentarz w Sulechowie i pochowano przy zmarłych rodzicach.

Pragnę jednak wrócić do wydarzeń, które pozostały w pamięci i zawsze budzą uczucia sympatii i wręcz miłości do tego co wiąże się z Sulechowem w pierwszych latach po wojnie.

Pamiętam, że pierwszym w tamtych latach spotkaniem nauczycieli i licealistów z szerszym kręgiem społeczności przybyłej z ziem utraconych a osiadłej w Sulechowie i okolicach, była okazja jaką zafundował Pan dr Grebiennikow, wówczas polonista w liceum. Najpierw dla uczniów a po kilkunastu dniach dla mieszkańców Sulechowa wygłosił prelekcję pod tytułem „Muzyka języka polskiego”. Zainteresowanie było ogromne, oklaski również. Odczyt odbył się w auli liceum co mieszkańcy Sulechowa poczytali za uhonorowanie ich.




Wielkim wydarzeniem był zjazd 10 chórów liceów pedagogicznych i ich występy na dziedzińcu przed internatem. Pan dyrektor Maćkowiak nawiązał kontakt z przedsiębiorstwem „Wagmo” w Zielonej Górze i ono w czynie społecznym przywiozło przed internat ogromną ilość drewnianych podkładów kolejowych. Z tych podkładów pracownicy przedsiębiorstwa budowy wagonów i mostów ułożyli amfiteatralne podium, z którego potem śpiewaliśmy. Przy okazji wykonywania zbiorowo pieśni obligatoryjnie przygotowanych przez chóry dyrygował nasz nauczyciel śpiewu Pan Stanisław Jaworski. Indywidualnie przygotowane przez poszczególne chóry – pieśni wyróżniały się dużą różnorodnością. Tymi chórami dyrygowali nauczyciele chórów, z którymi przybyli do Sulechowa.
Występ chórów poprzedził przemarsz wszystkich chórzystów przez miasto. Autorowi tych wspomnień przypadł zaszczyt przewodzenia maszerującym. Na głowie miałem czapkę w zielonym kolorze a przez ramię przepasaną wstęgę białoczerwoną. W imprezie tej nie dopatrywaliśmy się podtekstów politycznych. Być może odpowiednie czynniki polityczne zakonotowały sobie ten brak – to zaniechanie, oraz obecność wśród nas księdza Eugeniusza Ciszewskiego.

Zwyczajem moich koleżanek i kolegów rekrutujących się w latach 1946- 49 głównie z terenów Wilna, Grodna, Lwowa i okolic były przemarsze pustymi ulicami miasta z pieśnią na ustach. Śpiewaliśmy –


„Wara od Odry od Nysy wara
od naszych granic precz.
Ziemia ta nasz Piastowska stara
Zachód to nasza rzecz.
Nie papież nam wybrzeże dał
nie Śląsk biskupów był.
Ziemię tę polski żołnierz krwią zalał,
na niej praojciec żył.”


Dzisiaj to nasze zachowanie może budzić kontrowersje. Śpiewaliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”. Były i takie słowa dołożone do piosenek wojskowych jak:

„…strzeż się tego co na przedzie
co w skradzionym futrze jedzie,
i dalej
„… ja myślałem, że to maki,
że ogniste lecą ptaki
a to Rosjanie złodzieje,
strzeż się strzeż, strzeż się strzeż”.


Adresat tych pieśni był aż nadto wyraźny, ale do czerwca 1949 roku nikt nie wyciągał oficjalnie konsekwencji. Nie było widać w naszym gronie indoktrynacji ideowo- politycznej. Jeśli już to ulegałem jej ja, Wielkopolanin. Pan Maćkowiak opowiadał się cichutko za opcją ludową, do PPR nie należał. Kiedy po koniecznym wyjeździe z Polski Premiera Mikołajczyka w gromadzie kolegów dyskutowaliśmy o polityce w Polsce, podszedł do nas Pan dyrektor Maćkowiak i ostrzegł, byśmy swoich poglądów nie demonstrowali publicznie.
Do uzyskania matury (1949 r.) nie było w naszej szkole, poza koncertem, żadnej młodzieżowej organizacji jawnie działającej. Indoktrynacja młodzieży zaistniała po opuszczeniu przeze mnie liceum. Byłem jedynym łącznikiem dyrektora z władzami szkolnymi, które już wtedy przymierzały się, lub musiały, oddziaływać na nas młodych. Na prośbę P. Maćkowiaka uczestniczyłem w spotkaniach w Kuratorium w Poznaniu w zimie 1948-49. Na tym kursie grano nam do tańca melodie kolędowe, na co ja dość oficjalnie protestowałem. Na zakończenie zalecano nam, abyśmy w swoich szkołach organizowali Związki Walki Młodych lub OMTUR.




Pamiętam, że na przełomie stycznia i lutego 1949 r. zwołałem zebranie koleżanek i kolegów i proponowałem im założenie koła ZWM. Patrzyli na mnie jak na wariata. Poza tym jedynym zebraniem nie prowadziłem żadnej politycznej działalności, nie założono żadnej dokumentacji, ani nie dokonano wyborów władz. Co działo się później w tym zakresie informuje Pan Leon Okowiński we wspomnieniach „Zeszyt nr 1” wydanych w 1998 roku z okazji Zjazdu Nauczycieli i Absolwentów.

Dlaczego darzyliśmy i darzyć będziemy swoistą miłością Sulechów? Odpowiedź jest dość prosta. Mieliśmy tam wyrozumiałych nauczycieli i wychowawców. Kto nie ma tego przymiotu, niech nie podejmuje zawodu nauczycielskiego. Przybyliśmy do liceum po wielu przeżyciach wojennych, po niespokojnych nocach i dniach, po wywózkach w nieznane, po partyzanckich potyczkach, po przymusowej pracy od 14 lat. Tutaj spotkaliśmy wreszcie ludzi, którym mogliśmy zaufać. Ciekawość poznania nowych ziem, lesistych okolic, wreszcie możliwość życia w przyjaznym klimacie w bezpretensjonalnym towarzystwie rówieśników, to powód miłości do Sulechowa i okolic. Uczęszczając do liceum nie stawialiśmy sobie wysoko poprzeczki do kariery zawodowej, ale nauczyciel w nowym pojęciu to był „ktoś”. Rozporządzeniem Ministra Oświaty na okres czterech lat zamykano drogę na wyższe studia. Dostaliśmy przydziały do pracy. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności mnie, chyba jednemu z niewielu udało się dostać na studia wyższe do Warszawy po roku pracy w Zielonej Górze.

Teraz jako 81 letni emeryt mam czas na wspomnienia, ale gdybym mógł przeżyć reinkarnację chciałbym ponownie być uczniem Liceum Pedagogicznego w Sulechowie.


Henryk Zandek

Białystok 24 maja 2007 r.


Powrót